niedziela, 1 maja 2016

The Shadow of Your Smile

Uśmiechu Twego cień,
Gdy Ciebie brak,
Kolory da mym snom,
A życiu smak.

Popatrz w oczy moje,
Ujrzysz w nich,
Wszystko to, czym dla mnie
Jesteś Ty.

Gwiazd szukaliśmy, a
Spłynęła łza,
Musnęła usta Twe,
A po niej ja.

Gdy wspominać wiosnę chcę,
Słodycz, którą miłość śle,
Przed oczami zjawia się
Uśmiechu Twego cień.
Paul Francis Webster,
tłumaczenie moje, poprawki Idy


środa, 26 lutego 2014

Czasem warto

Uczę się niemieckiego.

Moja wspaniała firma (jestem w tej szczęśliwej sytuacji, że mogę to pisać bez ironii) dofinansowuje kursy, więc od września korzystam z okazji. Nauczycielka jest świetna, widać, że ma doświadczenie, do lekcji zawsze jest przygotowana, ma dobry akcent, ogólnie - doświadczenie jest bardzo pozytywne.
Akurat rozmawiam na Facebooku z koleżanką z Niemiec. Siedzi już tam jakieś 20 lat, więc w pewnie w tej chwili mówi po niemiecku jak po polsku, jeśli nie lepiej. Korzystając z okazji, staram się zabłysnąć - udaje mi się skonstruować zdanie złożone, nawet przy użyciu kilku ostatnio poznanych na lekcji słówek. Jestem z siebie zadowolony, wysyłam. Odpowiedź koleżanki jest następująca:
 - Teraz mi to przetłumacz.

Czasem warto się dowiedzieć, na jakim naprawdę się jest poziomie. No i warto przypomnieć sobie stare przysłowie: "jeśli nie potrafisz, nie pchaj się na afisz".

czwartek, 27 czerwca 2013

Obowiązek obowiązkiem jest, piosenka musi posiadać tekst

W jednym z postów na firmowym blogu kolega napisał co nieco, jakie teraz teksty piosenek bywają. Jako przykład podał tekst Patrycji Markowskiej "Jeszcze raz" i trochę się nad nim (słusznie) poznęcał. Czy kiedyś teksty piosenek były inne? Owszem.

Pierwszy przykład - zgrany do kresu możliwości utwór zespołu Perfect, tekst: Bogdan Olewicz, rok 1982.

Poróżniła nas, za jej Poli Raksy twarz każdy by się zabić dał,
W pewną letnią noc, gdzieś na dach wyniosłem koc i dostałem to, com chciał,
Powiedziała mi, że kłopoty mogą być, ja jej - że egzamin mam,
Odkręciła gaz, nie zapukał nikt na czas, znów jak pies byłem sam.

Być może nie najwyższych lotów, ale jednak - poezja. Cztery linijki, a treści na rozdział książki, a może i więcej.

Z drugim przykładem mam większy kłopot. Zacznijmy od tłumaczenia.

Słuchaj, jak mordercze sylaby tną ze spokojną precyzją
Wzorzyste oszronione frazy gwałcą twe uszy i zasiewają odłamki lodu
Przymiotniki anihilacji ostatecznie zakopują sens 
Jadowite czasowniki bezlitosnej szczerości są kopią gorliwości asasynów

Tłumaczenie jak tłumaczenie (moje), jeśli ktoś chce, może spróbować przetłumaczyć lepiej:

Listen as the syllables of slaughter cut in calm precision
Patterned frosty phrases rape your ears and sow the ice incision
Adjectives of annihilation, bury the point beyond redemption
Venomous verbs of ruthless candor, plagiarize assassin's fervor

Z czego to?
Marillion, płyta "Fugazi", rok 1984. Jak mawia Piotr Kaczkowski, strona pierwsza, utwór pierwszy - "Assassing" (Tak, z -g na końcu, nikt nie wie, skąd się wzięło). Poezja? Niewątpliwie. Piosenka traktuje o (byłych?) przyjaciołach, którzy potrafią odpowiednimi słowami zabić. Tekst - Derek William Dick zwany Fishem.

A teraz wróćmy do problemu. W zasadzie do dwóch problemów - pierwszym jest sama poetyka języka, było nie było, obcego. Co to znaczy rape your ears and sow the ice incision? Co do "rape your ears", specjalnie wątpliwości nie ma, ale dalej? Incision - to cięcie, względnie nacięcie, jak skalpelem. Ice incision - czyżby lodowe nacięcie? No ładnie. Ale sow nie ma nic wspólnego z cięciem - znaczy to siać. Da się zasiewać lodowe nacięcia, zwłaszcza po gwałcie na uszach? Point beyond redemption to sprawa ciekawsza, bo we wszystkich tłumaczeniach jakie znałem było coś o zbawieniu albo odkupieniu. Natomiast papierowy słownik, który mam, po otwarciu na redemption pokazał coś takiego:past/beyond redemption - nie do uratowania. No dobrze, ale czy bury the point znaczy na pewno zakopywać sens? Nie wiem, być może tak, przymiotniki są odpowiednim narzędziem do takich działań.

A drugi problem?
Poszukajmy oryginalnego tekstu piosenki. Mamy internet, google... No właśnie - co się otworzy, jeśli na Internecie wpiszemy "Marillion Assassing tekst"? Dużo stron. Tekstowo.pl, teksty.org, eskarock.pl, teledyski.info, lyricskeeper.pl, muzyka.onet.pl, lyricsfreak.com, songeo.pl (linki dobrane tendencyjnie). Na wszystkich - tekst jest z wyraźnymi błędami - i to takimi samymi:
Listen as the syllables of slaughter cat with calm precision
Zdarza się - no ale można sięgnąć do źródeł. Marillion.com, strona oficjalna. Dokładnie http://marillion.com/music/lyric.htm?id=20 - i co? Oczom nie wierzę - te same błędy. Jak widać, metoda Copy'ego Pasty działa nie tylko w programowaniu. (www.teksciory.pl poszły trochę inną drogą, bo zamiast tekstu "Assassing" jest tekst "Alone Again in the Lap of Luxury" ;) ) No dobrze, ale nie samym internetem człowiek żyje. Mam przecież oryginalną płytę. Otwieram książeczkę, a tam - też błędy, ale inne. (Pozamieniane linie, jakaś nekonwencjonalna ortografia). Ostatnia próba: mam jeszcze na półce wydaną ze 14 lat temu książeczkę z tekstami Marillion z tłumaczeniami. Błędy znowu są. Tym razem te same, co w książeczce z płyty (może błędy oficjalne jeszcze nie były opublikowane?). Czyli w sumie - nie ma żadnego autorytatywnego źródła, gdzie mógłbym znaleźć tekst piosenki.
A, no i są tłumaczenia. Kto w drzewie rodzinnym kreski ponacinał brzmi tak samo głupio w tej książeczce z mojej półki, jak w tekstowo.pl.

Wnioski - wprawdzie kiedyś piosenki miały tekst, ale dziś już nikt nie wie jaki, ale w sumie to chyba niewielki problem, bo - sądząc po stanie źródeł - nikogo ten tekst tak naprawdę nie obchodzi.

Czy naprawdę jest to dziwne, że mnie obchodzi? :)

wtorek, 29 stycznia 2013

Kalorie nie istnieją

Często to powtarzam. Przykładowe reakcje:

1) :) :) :)
2) Kalorie to stan umysłu
3) Kalorie nie istnieją, istnieją tylko dżule.

A ja mówię serio. Kaloria, jako jednostka energii równa 4186J (na ogół w tym kontekście mówimy o kilokaloriach) oczywiście istnieje. Tylko jej użycie w dietetyce jako takiej po prostu nie ma sensu. Są co najmniej trzy powody, dla których nie powinno się przeliczać jedzenia na kalorie.

Pierwszy, najmniej ważny - naprawdę nie wiemy, ile jedzenie ma kalorii, wahania są naprawdę duże (np. rzędu +/- 20%). Żeby sprawdzić, ile jedzenie kalorii ma, trzeba by je najpierw spalić. Sposób mało praktyczny, chyba że chce się jeść węgiel, o czym za chwilę.

Drugi powód - kalorie kaloriom nierówne: na ogół liczymy kalorie po to, żeby stwierdzić, czy coś jest tuczące, czy nie. Czyli zakładamy, że każdą żywność da się przeliczyć na takie malutkie punkciki i jak punktów ma więcej, jest bardziej tuczące, jak ma mniej - mniej. Więc - wynikałoby stąd, że np. węgiel powinien być tuczący bardzo i jego jedzenie powodowałoby tycie. Tłuszcze i węglowodany to są zupełnie inne związki i zakładanie w ciemno, że ich podatność na spalanie/przyswajanie zależy wyłącznie od ilości kalorii jest sporym nadużyciem.

Wreszcie trzeci powód - wystarczy spojrzeć na mnie. Ja nie odmawiam sobie jedzenia, zwłaszcza słodyczy. Jestem łasuchem, jem dość dużo, a jakoś po mnie tego nie widać - nie tyję specjalnie. Wniosek - mam inną przemianę materii, czyli sprawa kalorii jest sprawą nie tylko tego, ile jemy, ale też tego, kto je. Więc - jaki sens?

No i teraz trzeba by się zastanowić, skąd się to w ogóle wzięło. Dlaczego od ponad stu lat te kalorie liczymy. Otóż - na początku dwudziestego wieku rozwinął się przemysł produkcji płatków śniadaniowych. Więc, żeby podnieść ich spożycie, wylansowano mit "CICO" (calories in, calories out - czyli, jeśli jakieś kalorie skonsumujemy, a ich nie spalimy, to one w nas zostaną), połączony z drugim mitem, że tłuszcze są złe. Mity bardzo dobrze ze sobą współpracują, w końcu tłuszcze są bardzo kaloryczne, a jeśli odmówimy sobie kalorycznego tłuszczu, przy skrupulatnym liczeniu musimy jego brak zastąpić dużo większą masowo ilością węglowodanów, więc - producentom płatków w to graj. (A co do tłuszczów, akurat te przy niewielkiej ilości węglowodanów, ładnie się spalają. To nie one (i ich kalorie!) tuczą).

Konsekwencją mitów są wyniszczające diety (np. 1200 kalorii), które powodują na ogół odwrotny skutek - organizm wprawdzie traci przez jakiś czas, ale zapamiętuje sobie, że na drugi raz, jak będzie miał jakąkolwiek nadwyżkę, to ją sobie przechowa. Na ciężkie czasy. (Tak, spotkałem się z opinią: Nie, nie, ja po takiej diecie nie mam efektu jojo, przetestowałam to wielokrotnie. Nic dodać, nic ująć).

Jeśli ktoś nie wierzy, że można jeść dużo kalorii i nie tyć (zakładając normalną, nie taką jak moja, przemianę materii), niech zajrzy tutaj - w artykule jest dużo treści treści na ten temat, z bardziej wyczerpującymi uzasadnieniami, ale przede wszystkim jest w nim opis eksperymentu, w którym dwóch panów przez ponad miesiąc jadło codziennie żywność o wartości energetycznej sporo przekraczającej "standardową dawkę dzienną" (np. 5000 kalorii) i jeden z nich nie utył, a drugi nawet zeszczuplał. Bo nie chodzi o to, ile jemy, ale co jemy.

Kalorie nie istnieją. Naprawdę.

niedziela, 6 stycznia 2013

Kamera wróciła

Czyli ogólnie mówiąc, powinienem być zadowolony, bo kamera działa dobrze.

Żadnych ali do samej kamery nie mam, ale w sumie muszę powiedzieć, że kamień mi spadł z serca. W pewnym momencie, kiedy proces naprawy się toczył, opanowywały mnie wątpliwości, czy aby na pewno dobrze robię, pokładając zaufanie w firmowym serwisie, gdy jedyne, co o nim wiem, to to, że marka jest znana.

Zaczęło się od tego, że 8 dni po wysłaniu kamery przez kuriera przysłanego przez firmę serwisową nie miałem żadnej informacji, co się dzieje ze sprzętem. Zadzwoniłem do infolinii, od której zacząłem naprawę. Infolinia odesłała mnie do właściwego serwisu, podając numer telefonu i numer zlecenia. Do serwisu nie dodzwoniłem się ("skrzynka jest pełna"), ale znalazłem jego stronę www i "status nieznany" po podaniu numeru zlecenia. Odczekałem jeden dzień, do serwisu się dalej nie dało dodzwonić, więc zadzwoniłem na drugi numer, tym razem ze strony www i o dziwo, dodzwoniłem się. Po chwili nastąpiło drugie zdziwienie: "dobrze, że Pan dzwoni, tutaj mamy napisane - czekać na kontakt ze zleceniodawcą - bo przesyłka kurierska miała zupełnie nieczytelny opis". Tak, kurier rzeczywiście miał brzydkie pismo, ale nie był to chyba jego pierwszy raz w pracy, więc do tej pory z jego przesyłkami sobie radzono. Dalej, serwis podawał zupełnie inne warunki niż infolinia (miały być doliczane do naprawy poza przesyłką koszty ekspertyzy), dopiero po długich wyjaśnieniach udało mi się wrócić do tego, co miałem obiecane tydzień wcześniej.
Po dwóch dniach przyszedł mail, w którym pan z serwisu przedstawił mi orientacyjny kosztorys naprawy. Koszt naprawy - 300 zł, transport - 20,30 zł w jedną stronę. Pamiętałem tylko tyle, że infolinia koszty transportu proponowała mi inne - niższe. Akurat była sobota, więc z telefonem do infolinii musiałem poczekać. Tym razem rozmawiało mi się dużo trudniej niż poprzednim razem (sporo uników - "to oni serwisują, my to tylko tam wysyłamy, nie wiem, jakie oni naliczają koszty"), ale pani w końcu (po skonsultowaniu się z kierownictwem) potwierdziła poprzednią wersję kosztów wysyłki. Więc w mailu do serwisu napisałem, na jakie koszty się zgadzam - dalej poszło gładko, w kolejnym mailu, w którym proszono mnie o przelew, naliczono mi za transport o jakąś połowę mniej, niż to, co proponowano mi na początku (czyżby jako rekompensatę?).

Enyłej, kamera wróciła, naprawiona, a jako bonus dostałem prawie całe pudełko folii bąbelkowej, która tym razem jest zdatna do użycia - czyli strzela.

sobota, 5 stycznia 2013

Książki, książki (i książki) 2012

Jak sobie pomyślę, ile czytam, wszystko zależy od perspektywy. W poprzedniej firmie pytałem kolegów, co ostatnio czytali, a kiedy uzasadniłem, że chodzi mi o rzeczy pozafachowe, usłyszałem, że nic, przecież nie ma na to czasu. W tej firmie już jest trochę inaczej - przez jakiś czas pracowałem w pokoju, w którym ludzie czytali naprawdę sporo, aż byłem zdziwiony. No i pojawili się też czytelnicy ebooków, na kindlu. Kindle jest tutaj dość istotny, w tym roku naprawdę bardzo rzadko czytałem jakąś książkę na papierze.
W statystykach pomaga mi plik MyClippings. I z niego wiem, że:

1) Na początku roku czytałem trochę literatury fachowej. Mam zaznaczone fragmenty z "Domain-Driven Design: Tackling Complexity in the Heart of Software" Erica Evansa i "Inside Microsoft SQL Server 2008: T-SQL Programming" Itzika Ben-Gana, Dejana Sarki i innych. Do tego jakieś Training Kity z SQL 2008. Wszystko to były fragmenty książek, więc nawet nie wiem, jak to liczyć.

2) W kwietniu przeczytałem "Inne pieśni" Jacka Dukaja. No, zrobiły wrażenie, przyznam. Zwłaszcza przekonujące stworzenie świata, który rządzi się zupełnie innymi prawami (w tym fizyki) niż nasz. Językowo niesamowite, troszkę mam wątpliwości co do puentowości puenty.

Dalej były:

3) Rafał Ziemkiewicz - "Zgred" (kwiecień). Lubię, cenię, spotkałem kilka recenzji miażdżących, a wręcz wulgarnych, no cóż - niektóre książki mają intensywnych hejterów.

4) Znowu fragmenty "Programming Microsoft LINQ in Microsoft .NET Framework 4" - Paolo Piersi, Marco Russo (lipiec) - Mogę polecić szczerze, mimo że przeczytałem tylko pierwszą część.

5) Rafał Ziemkiewicz - "Opowiadania" (wakacje)

6) Maria Krüger - "Odpowiednia dziewczyna".

7) Edward Morgan Forster - "Pokój z widokiem". Dla porównania z filmem. Książka, mimo że niezła, teraz się trochę znieświeżyła. Pod warstwą fabularną autor przemyca, jak sądzę dość postępowe jak na czas pisania, idee socjalistyczne i antyreligijne.

8) Stephen King - "Misery". Bardzo dobra książka. Pierwsza rzecz Kinga, którą czytałem, no i - zachwycił mnie. Jest i o strachu, napięcie buduje się stopniowo z kilkoma kulminacjami. A pod spodem jest powieść w powieści i sporo o warsztacie pisarskim. Z tego, co widzę, ebook trochę traci - w wersji drukowanej bardziej sugestywna jest czcionka z zepsutą maszyną do pisania - ale i tak czyta się bardzo dobrze.

9) Stephen King i Peter Straub - "Talizman". Ta książka mi się trochę dłużyła, zwłaszcza na początku, ale nie żałuję, że ją czytałem. Rzecz o chłopcu, który, żeby ratować swoją mamę, rusza w podróż przez całe Stany. Podróż przez dwa światy, trochę dosłownej fantastyki, ale niektóre fragmenty w świetnym kingowskim stylu. (Uwięzienie w domu poprawczym).

10) Fragmenty 50 twarzy Greya (E L James) i Zmierzchu (Stephanie Mayers). Na razie nie zmogłem do końca, ale obie książki - niezależnie od tego, że pierwsza jest dla dorosłych, a druga dla nastolatek, są niemożliwie płytkie. Jak ktoś lubi czytać porządne rzeczy, niech sobie odpuści, chyba że się chce trochę pośmiać z autorów.

11) Zofia Nałkowska - "Granica". (wrzesień, październik) Tak, czytałem w liceum. A raczej - w liceum zmogłem, trochę się męczyłem. No i teraz nie chce mi się wierzyć. Bo ta książka jest po prostu świetna. Porządnie napisana powieść psychologiczna, z wyrazistymi bohaterami, ciekawym tłem historycznym, narracja personalna, refleksje ciągle aktualne, bo wszystko o ludziach.
No i - nie znalazłem ebooka - zacząłem przez przypadek czytać wersję papierową, bo jeden z młodszych kuzynów Idy to przerabiał w szkole i miał to na wakacjach, wciągnąłem się, szukam ebooka - nic. Chyba nie wyszedł. Na chomiku znalazłem jakiś skan, ale jego jakość jest naprawdę na tyle kiepska, żeby powiedzieć, że ebooków z "Granicą" nie ma. I jeszcze pewnie trochę nie będzie, bo żeby weszła do chętnie wydawanych wolnych lektur jakieś 10 lat musi upłynąć.

12) "Myśli nowoczesnego endeka" - Rafał A. Ziemkiewicz. (listopad) Interesujące analitycznie, ideowo współcześnie - spójne, ale trochę naiwne (ale ja jestem ogólnie sceptycznie nastawiony do jakiejkolwiek ideologii).

13) John Irving - Modlitwa za Owena (listopad). Polecam. Porządna, wielowarstwowa powieść.

14) JK Rowling - Trafny wybór (listopad) (Tytuł: "Wakat tymczasowy" naprawdę byłby właściwszy, a tak - tytuł jak z romansu). JK Rowling trzyma poziom, a książka dość smutna. Tłumaczenie wcale niezłe, tylko raz tłumaczce się bilion pomylił z miliardem.

15) Bolesław Prus - Placówka (listopad). No i tym razem to szkolne zaległości, niestety. Ale pewnie w szkole bym tego nie docenił. W analizach nie zauważyłem wskazania analogii między Ślimakiem i Hiobem, a w sumie mi się narzuca. Ślimak ma sporo, potem ma coraz mniej, mniej, mniej, ociera się o śmierć, a na koniec jego konsekwencja zostaje nagrodzona i znowu ma sporo (oczywiście, żal tych, co w międzyczasie umarli). Sporo fajnych fragmentów.

16) Bolesław Prus - Antek (też pewnie listopad). Na świeżo to inna nowela zupełnie. To, czego w szkole zupełnie się nie widzi, to świetny humor.

17) Francis Scott Fitzgerald - Wielki Gatsby (grudzień). Krótka wersja historii o biednym, który, żeby zdobyć dziewczynę, stał się bogaty i co z tego wynikło. Ostrzę sobie zęby na film, który ma wejść na ekrany w tym roku.

I co, dużo czy mało? Gdzie mi tam do ludzi, którzy uczestniczą w programie 52 książki na 52 tygodnie. Będzie lepiej, bo jest co czytać, trochę ebooków z promocji czeka. No i mamy 2 kindle w domu, jeden nawet świeci :-)

P.S. Kończę "Atlas chmur" Davida Mitchella. Książkę mogę polecić z różnych względów. Sporo bliskich treści, językowo dopracowana, widać erudycję autora. Tak naprawdę to 6 książek w jednej. Filmu jeszcze nie widziałem.

poniedziałek, 19 marca 2012

W kierunku nowego wspaniałego świata

Taki filmik:




Filmik niesie piękne przesłanie: zamiast dawać upust swoim nerwom i uderzyć (a fe!) dziecko, porozmawiaj z nim, nazywaj swoje emocje, staraj się zrozumieć dziecko. Wszystkie te rady są sensowne, ale tak naprawdę pokazują, że autorzy filmu są skrajnie naiwni. Zdenerwowanie na dzieci i klapsy z tego powodu to tylko połowa problemu, moim zdaniem łatwiejsza połowa. Przy odrobinie samodyscypliny da się w sobie opanować odruch chęci uderzenia dziecka; zdecydowana większość z rodziców, których znam, nie ma z tym kłopotu. Z tym że - zwróćmy uwagę: to nie ma nic wspólnego z wychowywaniem dzieci - to jest wychowywanie siebie (w tym momencie abstrahując, czy to, do czego siebie mamy wychować, jest sensowne, czy nie).


Natomiast drugą częścią problemu jest pomijana w filmie zupełnie konieczność zmuszenia dziecka do czegoś, czego nie chce zrobić. Film pomija klapsy dawane świadomie po komunikatach typu: "Jeśli jeszcze raz tak zrobisz, dostaniesz klapsa". Dziecko robi, dziecko dostaje klapsa, jesteśmy o krok do przodu, dziecko wie, że nie wolno przekraczać granic stawianych przez rodziców. (Disclaimer: Nie namawiam, przedstawiam swój punkt widzenia, przy świadomości, że dawanie dzieciom klapsów jest w Polsce nielegalne).


Zastanawia mnie jeszcze jedno: pod filmem są komentarze, w większości entuzjastyczne. Pojawiało się kilka komentarzy opozycyjnych do punktu widzenia autora filmu, ale błyskawicznie zostały uznawane za spam. O co chodzi? Czyżby tylko jeden punkt widzenia był akceptowalny? Mój komentarz na temat świadomych klapsów został podsumowany "to już jest przemoc - dziękuję, dobranoc". Oczywiście, że jest; ale jak zauważyłem, wychowywanie dziecka, zwłaszcza małego, w dużym stopniu jest oparte o zmuszanie dzieci do czegoś, czego nie chcą zrobić. No i - jako że dzieci są małe - często jest to fizyczne zmuszanie, czyli także przemoc. Zabroniona będzie wszelka przemoc? W tym momencie my - wielcy rodzice, silni, mądrzy, w pewnym momencie wychowywania dziecka ustawiani jesteśmy na słabszej pozycji. To dziecko będzie mogło (a potrafi, uwierzcie mi) świadomie blokować nasze działania i utrudniać nam życie dla osiągania swoich małych celów.

Kto jest stratny?

Po świetnej recenzji płyty Revolver The Beatles z roku 1966, wlazłem na YouTube, posłuchałem tych kawałków. Chyba połowy z nich nie znałem no i były rzeczywiście interesujące. W pracy w tle grała cała płyta, oswajałem się, no i stwierdziłem, że trzeba kupić.

Więc - brytyjski Amazon, kilka innych płyt i jakieś nuty, darmowa przesyłka, po tygodniu płyta jest, słucham sobie. Raz akurat pokój z wieżą był chwilowo niedostępny, więc w kuchni wracam na YouTube, a tam... Sami zobaczcie.

I teraz jestem pewien, że jeśli nie mógłbym tej płyty posłuchać wcześniej, na pewno bym jej nie kupił. Więc gadanie, że artyści (i cała reszta, czyli producenci, dystrybutorzy) są stratni przez to, że utwory są w jakiejś postaci dostępne przez Internet zupełnie mnie nie przekonuje. A w moim przypadku jest wręcz odwrotnie. Pozdrawiam zatem rządzące światem korporacje muzyczne, życzę im skuteczności w działaniach blokujących.