wtorek, 14 czerwca 2011

Perypetie logistyczne

Wróciłem z warsztatu z samochodem, Idusia już przy drzwiach, bierze kluczyki, i mówi mniej więcej:

- Wiesz, ja chyba wrócę z tego Sikornika samochodem, a potem po Lilkę do żłobka pojadę autobusem, bo tak jest chłodniej i przyjemniej, no i ten wózek tam jest. Chyba że bym się tam u fryzjera zasiedziała dłużej, ale wtedy którędy mam jechać? Z Rybnickiej we Wrocławską powinnam chyba skręcić, już wiem, wezmę plan, u fryzjera sobie pooglądam i będę wiedziała.


I pojechała. Po chwili ja piszę esemesa, że nie ma co kombinować, bo nie wzięła fotelika.

A wczoraj rano to daliśmy oboje czadu. Rano jedziemy odwieźć Lilę do żłobka, ja mam samochód oddać rano na ósmą do warsztatu, więc się spieszymy. Ida ma iść do laboratorium analitycznego w pobliżu żłobka. Wracam się po telefon, żeby mogła mi dać znać, jak będzie w laboratorium, czy mam na nią czekać, czy jechać do warsztatu od razu (bo np. ludzi dużo).
Cały misterny plan się wali, kiedy zatrzaskuję telefon w samochodzie, a kluczyki zamiast ze sobą i Lilką wziąć do żłobka, przez nieuwagę zostawiam Idzie. Wracam do samochodu, przy samochodzie jej nie ma, znajduję laboratorium, nie znajduję jej, wracam, bo myślę, że się rozminęliśmy, nie ma jej, wracam, wyszła (przedtem akurat była w środku), sprawę załatwiła. Okazało się, że w międzyczasie napisała mi dwa esemesy, jeden, żebym jechał, bo laboratorium od ósmej, drugi, że ona ma kluczyki, żebym po nie przyszedł i jak tam dojść (poradziłem sobie bez tego).

Więc, skoro już wszystko załatwiliśmy, wracamy samochodem do domu? Nie, wracam sam, bo Ida jeszcze zrobi zakupy na targu.

A wszystko to dzięki drobiazgowemu planowaniu, które, jak mówi wiele mądrych teorii, pozwala efektywnie zarządzać czasem i unikać nieprzyjemnych zaskoczeń.

piątek, 3 czerwca 2011

Wszędzie dookoła szabas...

"'Boże, czy pozwolisz żeby tak na środku miasta w szabas się złote dolary marnowały?'. I oto stał się cud. Wszędzie dookoła szabas - a w promieniu 30m - środa."

Śniadanie, mam wyciągnąć świeżo zagrzane kiełbaski z garnka.
Ida: Jak to dobrze, że dziś już piątek.
Ja: Piątek? To ja nie mogę tych kiełbasek jeść.
Ida: Oj, zupełnie zapomniałam. Zjedz na moje konto! Jak zostawisz je teraz, to potem wystygną i będą takie zmarnowane, niedobre. A poza tym, za chwilę już będziemy w podróży. Wyobraź sobie, że mieszkamy na barce!


P.S. Dzisiaj ja zostawiałem Lilę w żłobku. Zupełnie nie płakała (pierwszy raz od ho ho). Podobno z ojcami to reguła; w końcu, jak mamy nie ma - to nie ma, czy żłobek, czy nie - nie ma znaczenia.

środa, 1 czerwca 2011

W zasadzie bez komentarza

13:22:51 Ida
Kuźwa.
Odbieram w pracy telefon i mówię "Goldenline, Karolina Kasprzyk, słucham".