wtorek, 30 grudnia 2008

Oj da dana

Za polską muzyką ludową nie przepadam, bo moim zdaniem jest nudna i nie dorasta do muzyki ludowej innych narodów. Ale ostatnio zastanowił mnie pewien fakt, mianowicie przyroda.

Przyroda w tekstach muzyki ludowej pojawia się. To wszyscy wiedzą. Ale dlaczego albo po co się pojawia, tego, jak mówił wieszcz, nikt nie bada. Oto kilka fragmentów, w których obrazek przyrody jest związany z resztą piosenki ludowej nitką bardzo cienką:

Sojka na dębie dziobie żołędzie,
Opowiedz mi, ma kochanko,
Czyja ty będziesz?


Wele drogi oset to kolące ziele
Są tu z nami szwarni chłopcy,
Ale ich niewiele


Deszcz idzie, wiatr wieje w zielonej dąbrowie
Namawia tam myśliweczek Karolinkę sobie


Wszystkie te piosenki są dłuższe, a przyroda w nich pojawia się tylko na początku. Dlaczego się pojawia? Mam tutaj kilka teorii (pominę te najoczywistsze, że ludzie tworzący czy też parający się muzyką ludową byli tak wrośnięci w przyrodę, że nie mogli inaczej. To możliwe, ale nieciekawe).

1) Obowiązywała forma. Tak jak np. konstytucja ma preambułę, w której może (ale nie musi) się znaleźć odwołanie do Boga, tak piosenka ludowa ma swoją preambułę, w której musiało się znaleźć odwołanie do przyrody. To takie piosenkowe #include<stdio.h> albo odpowiednik konwenansu polegającego na tym, że dobrze każdą rozmowę zacząć od nawiązania do pogody.

2) Obowiązywała moralność. Większość piosenek ludowych, które znam, porusza tematy damsko-męskie, a ich bohaterami są ludzie młodzi. Nie wiem, co sobie starzy myśleli o tym, czy uchodzi, czy nie, takie piosenki śpiewać, ale zawsze przecież prościej powiedzieć, że się śpiewa o "sojce na dębie" niż że o "kochance, która moja będzie". Przy okazji, jest to wygodny sposób na zadanie kłamu stwierdzeniu, że te wszystkie piosenki to tylko o jednym.

3) Ukryty przekaz - pomysł pierwszy. To naprawdę nie chodzi o przyrodę, tylko jest to wyrafinowana metafora o charakterze erotycznym. Wprawdzie nie wiem, jak można by wytłumaczyć w sposób erotyczny oset, który jest kolącym zielem, chociaż... Ok, nie brnę dalej.

4) Ukryty przekaz - pomysł drugi. Ja brzoza, ja brzoza... Być może zawód autora piosenek był tylko przykrywką dla jakiejś działalności, niekoniecznie wywrotowej, ale na pewno niedozwolonej i te fragmenty przyrodnicze naprawdę były tylko zaszyfrowaną wersją prawdziwej treści. Coś jak hasło "Ślimaki wyszły na żer." i odzew "Znowu będą dziury w liściach." [(C) Kabaret Potem]

5) Dydaktyka, ale nie nachalna, czyli bawimy, ale przy okazji uczymy. Czyli: "Niech już będzie, panie autorze, mogą sobie pan pisać te bezeceństwa, ale niech to będzie z pożytkiem dla młodych, niech się czegoś przy okazji nauczą. Np. że sojki to żołędzie dziobią albo że oset kłuje." No i tak szły te "mądrości" wraz z popularnością piosenek.

Pomysłów więcej nie mam, a na zakończenie piosenka, w której elementem doczepionym jest chyba wątek damsko-męski, bo nie wiem, jak inaczej można ją zrozumieć:

Zachodzi słoneczko
za las kalinowy
drobny deszczyk pada
na sadek wiśniowy

Na sadek wiśniowy
I na rozmaryjon
Powiedz mi dziewczyno
Kiedy będziesz moją

Znacie? To posłuchajcie...

Dowiedziałem się dzisiaj przez zupełny przypadek, słuchając płyty z muzyką gitarową, jaki jest najpopularniejszy na świecie kawałek na gitarę.
Na myśl przychodzą tutaj takie hity jak "Stairway to Heaven" Led Zeppelin czy początek "Smoke on the Water" Deep Purple. Z klasyki - Romance d'Amour w opracowaniu np. Gomeza albo Leyenda (Asturias) Izaaca Albeniza.
Wszystkie te fragmenty nie są nawet w części popularne jak numer jeden. A jest to fragment walca A-dur Francesca Tarregi (niektórzy mogą kojarzyć kompozytora z Recuerdos de Alhambra wykorzystanym przez Mike'a Oldfielda w muzyce do filmu Killing Fields).

Walc jest tutaj, a interesujący fragment pojawia się w nim dwa razy, raz w sekundach 15-19, a potem pod koniec, w powtórce pierwszego motywu (2:56-3:00).

czwartek, 18 grudnia 2008

Wierszyk

Oto improwizowany naprędce wierszyk, inspirowany najprawdopodobniej "Zabawą w słowa". Wierszyk napisała (i wyrecytowała) Idusia, wiek nieznany (ponoć kobiet o wiek się nie pyta).

Przywiozłam sobie piegi z podróży
Piegi z podróży
Piegi z podróży.
Jeden jest mały, a drugi duży
A drugi duży, hej!

No i te piegi ciągle są ze mną
Ciągle są ze mną,
Ciągle są ze mną.
Gdy świeci słonko i gdy jest ciemno,
I gdy jest ciemno, bęc!

środa, 26 listopada 2008

O mądrości...

Rozmawiamy sobie.

Ida: Dzieci powinny jeść tyle, ile chcą.
Ja: Korczak to powiedział.
Ida: O, bardzo mądry był, nie wiedziałam. To znaczy - Korczak był mądry ogólnie, ale tutaj był wyjątkowo mądry, bo wymyślił to samo co ja.

piątek, 21 listopada 2008

To już było

Sprawdzam, co się zmieniło:

NerdTests.com says I'm an Uber Cool High Nerd.  What are you?  Click here!


Ale myślę, że test nie do końca jest uczciwy w stosunku do Polaków :-) (Mam wrażenie, że sporej ilości tytułów/postaci nie znam wyłącznie dlatego, że do Polski nie trafiły; oczywiście wrażenie może być mylne i tylko o mnie świadczyć).

środa, 12 listopada 2008

Zwyczajni czy nie

Angela z filmu American Beauty powiedziała, że najgorszą rzeczą na świecie jest być zwyczajnym (czy też pospolitym, w oryginale: ordinary).

Co na to Ida?

- My na pewno nie jesteśmy zwyczajni, bo ty jesteś wysoki, a ja mam elfie ucho.

piątek, 17 października 2008

"Ostatnio dużo czytam

i jak brzytwa będę", jak ktoś kiedyś powiedział. No i okazało się, że brzytwy, a dokładniej maszynki do golenia z wymiennymi ostrzami - to wzorzec pewnego systemu sprzedaży, który opiera się na tanim produkcie, do którego trzeba dokupywać wyczerpujące się elementy. Niby oczywiste, bo każdy się z tym spotkał, przy okazji chociażby tonerów/kartridży do drukarek.

A wyczytałem tutaj (oczywiście grzebiąc za kapsułkami systemu Caffitaly).

160%, które trzeba dodać do ceny kawy to komfort - nie muszę myć ekspresu ze starej kawy i pakować do niego nowej. Można powiedzieć, że czyszczenie kapsułek to takie dziadowanie (oglądał ktoś Delicatessen, to wie, do jakiego poziomu w "recyklingu" można się doprowadzić). Ale można powiedzieć, też, że kupowanie kawy w kapsułkach ponad 2,5 raza drożej niż poza kapsułkami to życie ponad stan. Kwestia wyboru.

środa, 15 października 2008

Kapsułki

Kapsułki* Cafissimo są wielokrotnego użytku. Wczoraj sprawdziłem!

*Dla uniknięcia nieporozumienia: kapsułki to takie pojemniczki na kawę zwane po niemiecku kapslami. Nie są to saszetki, jak na herbatę.

sobota, 5 lipca 2008

mógłbym

Tak, mógłbym opisywać kolejne ciekawe rzeczy przytrafiające mi się, jednak lektura Barbarelli mnie bardzo od tego odciąga, jeśli ktoś jej jeszcze nie czytał, polecam. Po prostu pisanie czegoś przeze mnie nie może nawet marzyć o równaniu się z taką zawodniczką. Mimo że się okazuje, że z Barbarellą łączą mnie dwa znaki zodiaku, czyli Panna i Bawół, czyli w gwiazdach (KOSMOSIE) mamy zapisane jakieś podobieństwo.

Barbarella czyta książki i ma problemy (przynajmniej tak mówi) z obżarstwem :) Ja próbuję czytać książki (ostatni Pirsig czytany po angielsku czeka na mnie chyba od miesiąca na jakiejś 320. stronie), a problemy mam z rozrzutnością, a raczej z kupowaniem rzeczy, które potrzebne są, konieczne i niezbędne. A jak wiadomo powinienem oszczędzać na coś, co pewne środowisko nazywa "najważniejszym dniem w życiu". Następne widocznie już nie są ważne.

No bo jak się na przykład kupiło nołtbuka, czy tam laptopa, to trzeba do niego dysk twardy, a jeśli już to nie byle jaki; obejrzałem paszporty esencjalne zachodniego cyfrowego (żeby nie było, że reklamuję) i stwierdziłem, że to jest to, oczywiście kolor czerwony odpadł (tożsamość płciowa jednak góruje nad gustem, który twierdzi, że on jest śliczny), został czarny błyszczący, miałem okazję wypróbować na allegro licytację wieloprzedmiotową (skojarzenie z polyjuice potion?), a przez jej zakończenie nie zostać dziś w Masłońskich (Masłońskiem?) (w "altance" teściów in spe) (aukcja kończyła się o 20:08), z których (z którego?) wyruszyłem na polowanie na garnitury w kierunku pobliskich (powiedzmy) Konopisk. Polowanie było udane; w każdym razie dla kogoś, kto oszczędza, żeby nie powiedzieć skąpi. No i z tysiąca zł, które miałem przeznaczone na zakup ubioru ślubnego, wydałem 800, a spożytkowałem je kupując d w a garnitury (trzyczęściowe) i buty do jaśniejszego. Nie, nie, te garnitury naprawdę całkiem ok, w każdym razie podobam się sobie, a ja przecież czepialski jestem.

Efekt w jaśniejszym garniturze uwieczniła Ida :) (Na blogu matrymonialnym). Hm, jak tak pomyślę dłużej - to wychodzi, że kupiłem garnitur pod kolor samochodu, czyli złotej strzały, którą nota bene Ida miała okazję dzisiaj pierwszy raz jeździć. (Było kilka chwil grozy (w postaci nieprzejechanych rowerzystów czy jakichś przechodniów), ale chrzest był całkiem udany i liczę na więcej :)) (Jest nadzieja, że kiedyś nie ja będę nas odwoził z imprezy :) Sugestia dla Idy - na tym zdjęciu piję whisky, czy wchodzą w grę tylko domowe pielesze? :) ).

A wracając do rozrzutności, w końcu po zakupie tunera TV (na 5 minut przed zamknięciem sklepu, jedynym powodem zakupu tunera było meczówoglądanie, piwo kupione w sklepie do domu mniej kosztuje niż oglądane w miasteczku kibica, a jak już się tam jest, to trudno nie kupić...) normalnym jest zakup kablówki (wiem, jestem tendencyjny, kupiłem Internet (tak, to ja), kablówka była w promocji, takiej, z której wynika, że jak się ją kupi z Internetem, kosztuje -10 zł). A poza tym antena do tunera na pewno się przyda (w końcu będę z nołtbukiem i tunerem jeździł w plener), a oprócz niej, samochodowy zasilacz do nołtbuka (no bo plener i tuner mogą być daleko od cywilizacji z 230 V). Żeby nie było, że ja taki wiecznie stechnicyzowany, zamówiłem też na allegro KSIĄŻKĘ. Wspomnianego Pirsiga (Zen i sztuka naprawiania/użytkowania/oporządzania, jakkolwiek się przetłumaczy maintenenance, motocykla), ale niestety - los (czy też kosmos, a może poczta polska coś zwąchała?) jest przeciwko mnie: i antena, i zasilacz kupione na allegro dotarły do mnie w miarę sprawnie, a na Pirsiga czekam już ponad 2 tygodnie i nic. Nic, tylko się upić (whisky), albo dokończyć po angielsku (w zasadzie jedno drugiego nie wyklucza). Jeśli z Pirsigiem będzie tak, jak z moją nauką japońskiego pisania, skończy się tym, że zacznę. Od początku. (Ostatnio zastanawiam się nad zaczęciem od początku trylogii husyckiej Sapkowskiego; jeden tom pisany na dwa lata spowodował, że jak się ukazał trzeci, to już wszystko pozapominałem na tyle, że od czasu kupienia ostatniego tomu (służba nie drużba), książka spędza czas na spoglądaniu na mój pokój z perspektywy półek; żadnego biurka, nie mówiąc o łóżku). A skoro mowa o łóżku (wiem, było w nawiasie, ale jak ktoś czyta na głos, to tego nie słychać) - mogę nołtbuka brać z Internetem do łóżka, bo kupiłem kuchenkę mikrofalową bez obudowy - czyli siejący falami router WiFi (łaj faj, jak haj faj, chociaż może być łaj fi jak haj fi :D).

Sporo tego.

A akumulator samochodowy czeka w kolejce i się nie może doczekać; a ja jak planuję jazdę w jakieś leśne ostępy, w zasadzie muszę się pogodzić z tym, że nie może być prawdą to, co powiedziałem przedtem - jazda w ostępy pozbawione sieci 230V (i zostawienie w nich samochodu na dłużej dwa dni) odpada, bo akumulator nie wytrzyma...

No ale akumulator musi poczekać, bo ja OSZCZĘDZAM.

P.S. no i z oszczędności nie pojechaliśmy na festiwal Otwier'acz z zielonym logiem :)