sobota, 5 lipca 2008

mógłbym

Tak, mógłbym opisywać kolejne ciekawe rzeczy przytrafiające mi się, jednak lektura Barbarelli mnie bardzo od tego odciąga, jeśli ktoś jej jeszcze nie czytał, polecam. Po prostu pisanie czegoś przeze mnie nie może nawet marzyć o równaniu się z taką zawodniczką. Mimo że się okazuje, że z Barbarellą łączą mnie dwa znaki zodiaku, czyli Panna i Bawół, czyli w gwiazdach (KOSMOSIE) mamy zapisane jakieś podobieństwo.

Barbarella czyta książki i ma problemy (przynajmniej tak mówi) z obżarstwem :) Ja próbuję czytać książki (ostatni Pirsig czytany po angielsku czeka na mnie chyba od miesiąca na jakiejś 320. stronie), a problemy mam z rozrzutnością, a raczej z kupowaniem rzeczy, które potrzebne są, konieczne i niezbędne. A jak wiadomo powinienem oszczędzać na coś, co pewne środowisko nazywa "najważniejszym dniem w życiu". Następne widocznie już nie są ważne.

No bo jak się na przykład kupiło nołtbuka, czy tam laptopa, to trzeba do niego dysk twardy, a jeśli już to nie byle jaki; obejrzałem paszporty esencjalne zachodniego cyfrowego (żeby nie było, że reklamuję) i stwierdziłem, że to jest to, oczywiście kolor czerwony odpadł (tożsamość płciowa jednak góruje nad gustem, który twierdzi, że on jest śliczny), został czarny błyszczący, miałem okazję wypróbować na allegro licytację wieloprzedmiotową (skojarzenie z polyjuice potion?), a przez jej zakończenie nie zostać dziś w Masłońskich (Masłońskiem?) (w "altance" teściów in spe) (aukcja kończyła się o 20:08), z których (z którego?) wyruszyłem na polowanie na garnitury w kierunku pobliskich (powiedzmy) Konopisk. Polowanie było udane; w każdym razie dla kogoś, kto oszczędza, żeby nie powiedzieć skąpi. No i z tysiąca zł, które miałem przeznaczone na zakup ubioru ślubnego, wydałem 800, a spożytkowałem je kupując d w a garnitury (trzyczęściowe) i buty do jaśniejszego. Nie, nie, te garnitury naprawdę całkiem ok, w każdym razie podobam się sobie, a ja przecież czepialski jestem.

Efekt w jaśniejszym garniturze uwieczniła Ida :) (Na blogu matrymonialnym). Hm, jak tak pomyślę dłużej - to wychodzi, że kupiłem garnitur pod kolor samochodu, czyli złotej strzały, którą nota bene Ida miała okazję dzisiaj pierwszy raz jeździć. (Było kilka chwil grozy (w postaci nieprzejechanych rowerzystów czy jakichś przechodniów), ale chrzest był całkiem udany i liczę na więcej :)) (Jest nadzieja, że kiedyś nie ja będę nas odwoził z imprezy :) Sugestia dla Idy - na tym zdjęciu piję whisky, czy wchodzą w grę tylko domowe pielesze? :) ).

A wracając do rozrzutności, w końcu po zakupie tunera TV (na 5 minut przed zamknięciem sklepu, jedynym powodem zakupu tunera było meczówoglądanie, piwo kupione w sklepie do domu mniej kosztuje niż oglądane w miasteczku kibica, a jak już się tam jest, to trudno nie kupić...) normalnym jest zakup kablówki (wiem, jestem tendencyjny, kupiłem Internet (tak, to ja), kablówka była w promocji, takiej, z której wynika, że jak się ją kupi z Internetem, kosztuje -10 zł). A poza tym antena do tunera na pewno się przyda (w końcu będę z nołtbukiem i tunerem jeździł w plener), a oprócz niej, samochodowy zasilacz do nołtbuka (no bo plener i tuner mogą być daleko od cywilizacji z 230 V). Żeby nie było, że ja taki wiecznie stechnicyzowany, zamówiłem też na allegro KSIĄŻKĘ. Wspomnianego Pirsiga (Zen i sztuka naprawiania/użytkowania/oporządzania, jakkolwiek się przetłumaczy maintenenance, motocykla), ale niestety - los (czy też kosmos, a może poczta polska coś zwąchała?) jest przeciwko mnie: i antena, i zasilacz kupione na allegro dotarły do mnie w miarę sprawnie, a na Pirsiga czekam już ponad 2 tygodnie i nic. Nic, tylko się upić (whisky), albo dokończyć po angielsku (w zasadzie jedno drugiego nie wyklucza). Jeśli z Pirsigiem będzie tak, jak z moją nauką japońskiego pisania, skończy się tym, że zacznę. Od początku. (Ostatnio zastanawiam się nad zaczęciem od początku trylogii husyckiej Sapkowskiego; jeden tom pisany na dwa lata spowodował, że jak się ukazał trzeci, to już wszystko pozapominałem na tyle, że od czasu kupienia ostatniego tomu (służba nie drużba), książka spędza czas na spoglądaniu na mój pokój z perspektywy półek; żadnego biurka, nie mówiąc o łóżku). A skoro mowa o łóżku (wiem, było w nawiasie, ale jak ktoś czyta na głos, to tego nie słychać) - mogę nołtbuka brać z Internetem do łóżka, bo kupiłem kuchenkę mikrofalową bez obudowy - czyli siejący falami router WiFi (łaj faj, jak haj faj, chociaż może być łaj fi jak haj fi :D).

Sporo tego.

A akumulator samochodowy czeka w kolejce i się nie może doczekać; a ja jak planuję jazdę w jakieś leśne ostępy, w zasadzie muszę się pogodzić z tym, że nie może być prawdą to, co powiedziałem przedtem - jazda w ostępy pozbawione sieci 230V (i zostawienie w nich samochodu na dłużej dwa dni) odpada, bo akumulator nie wytrzyma...

No ale akumulator musi poczekać, bo ja OSZCZĘDZAM.

P.S. no i z oszczędności nie pojechaliśmy na festiwal Otwier'acz z zielonym logiem :)