wtorek, 7 listopada 2006

Prawo do wymądrzania się

Wczoraj wiodłem przez ICQ krótką (akurat się spieszyłem) rozmowę. Ośmieliłem się wyrazić swój pogląd, że w sprawie czternastolatki, która popełniła samobójstwo, media stosują mnóstwo uproszczeń. A jednym z nich jest to, że nikt nie mówi, że dziewczyna musiała mieć problemy ze sobą, bo w końcu nikt tak od razu nie popełnia samobójstwa.
Spytany wtedy zostałem, jakim prawem się wymądrzam, za kogo ja się mam, i skąd wiem, co się dzieje w duszy takiej nastoletniej dziewczyny. A w ogóle to rozmawia się ze mną gorzej niż z babą i moja rozmówczyni nie będzie rozmawiać z kimś, kto nie ma w ogóle respektu (tak się wyraziła; cytuję dosłownie, nie winię jej za to -- mieszka za granicą i troszkę już z językiem polskim mniej ma do czynienia, pewnie chodziło o to, że nie mam dla niczego szacunku). No i skończyła rozmowę.

Refleksje?

1) Prawo posiadania (a co gorsza wyrażania) własnego zdania przysługuje tylko nielicznym, wybranym jednostkom, być może są to uznane powszechnie autorytety, niestety nie ma nigdzie instrukcji, w jaki sposób takim się stać.

2) W rozmowach na sieci, nawet ze starymi znajomymi trzeba bardzo uważać, żeby kogoś nie urazić, bo coś takiego może się skończyć obrażeniem się na zawsze.

3) Smutno mi się zrobiło. Tak zupełnie osobiście. Bo z jednej strony wiedziałem, że mam rację, że mogłem mówić, że miałem prawo, a z drugiej, że czasami dla samego siebie lepiej się ugryźć w język. Ponieważ większość życia chowałem się i gryzłem w język, zastanawiam się, czy teraz wahadełko nie wychyla się w drugą stronę i czy w ten sposób nie poświęcę znajomości z ludźmi, którzy do tej pory odbierali mnie jako potakującego i pocieszającego...

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

0) Nie do końca się zgadzam. Myślę, że dziewczynę mogło tak poruszyć tylko to jedno wydarzenie. Natomiast czegoś innego mi zabrakło -- powiedzenia głośno, że nikt jej nie pomógł. Nie wiem, czy chciał i nie potrafił, czy też był ślepy na problem. Ale dziewczyną od razu powinien zająć się ktoś ze szkoły, a przede wszystkim jej rodzice. Pocieszać, sugerować zmianę szkoły, a przede wszystkim być obok.

1) Nie do końca się zgadzam :) Dużo zależy od tego co się mówi. Można mieć własne zdanie, pod warunkiem, że nie trafia ono wpoprzek wylansowanych społecznych emocji. Zwłaszcza w tematyce życia i śmierci.

2) A to się zgadzam w pełni. Dlatego nie staram się lansować specjalnie swojego bloga. Inna sprawa, że z blogiem jest łatwiej -- nie akceptujesz, to nie czytasz. Bo oprócz prawa do wymądrzenia się, jest też prawo do ignorowania.

3)... Niestety, nie widząc wpisu zapomniałem co chciałem napisać :( Jeszcze się dopiszę chyba.

Anonimowy pisze...

3) Potakujący i pocieszający to dwie różne rzeczy. Pocieszać należy -- potakiwać -- nie :)

Ale tak poważnie -- przy tego typu okazjach też mi się robi smutno. Trudno znieść niektóre dyskusje, a jeszcze trudniej zachować szacunek do innych i samego siebie.